Le Cercle rouge

W kręgu zła (1970), reż. Jean-Pierre Melville


Właściwie to czerwony krąg, bo tak tłumaczy się oryginalny tytuł na nasz, a przynajmniej mój, rodzimy język. I właśnie ten krąg jest tu motywem przewodnim, czy nawet zwyczajnie – mottem filmu, bo przed rzeczywistym rozpoczęciem, przed napisami początkowymi reżyser przytacza słowa Buddy, który zakreślił kawałkiem czerwonej kredy krąg, po czym rzekł:

„Jeżeli pewnego dnia los ma zetknąć ze sobą ludzi, bez względu na to, co im się przytrafi i jakimi podążają ścieżkami, rzeczonego dnia nieuchronnie spotkają się w czerwonym kręgu”.

Sam motyw tych słów jest dosyć interesujący, ale fakt, że są one zmyślone przez reżysera (tak, Budda tak wcale nie powiedział) jest prawdopodobnie jeszcze bardziej interesujący, a także jest sporym i niejedynym argumentem, że ów film jest kryminałem wyjątkowym. Obok egzystencjalnego natchnienia mamy bowiem obraz dosyć specyficzny. Nie jestem tak obeznany z kinem Melville'a, więc będę operował na obserwacjach i prywatnych doświadczeniach z tym konkretnym filmem. Współczesny widz (cokolwiek to wyrażenie znaczy i jakiekolwiek domysły się z tym określeniem wiążą) może czuć się trochę niecodziennie w starciu z takim kinem gatunkowym, ponieważ nie ma tu żadnego efekciarstwa – wybujałych efektów, przesadnie dynamicznych scen akcji, morza krwi i wylewających się wnętrzności; nie ma też nic szczególnie szokującego i usilne przyciągającego uwagę widza, przesiąkniętego atrakcjami i przeróżnymi formami stymulacji umysłowej. Jest to film czysty formalnie, klasyczny, wyrafinowany, spotkałem się również ze stwierdzeniem odnajdującym tu paryską elegancję. Stąd z racji owego przesiąknięcia (ale też ogólnego spokojnego prowadzenia fabuły) współczesnego widza, ta sterylność może nudzić albo i lepiej – intrygować.


Osobiście nie znałem przebiegu fabuły przed seansem, nie wiedziałem o czym ów film dokładnie jest, poza tym, że jest to kryminał i formalnie jest on mniej więcej taki jak pisałem wyżej – może też dlatego konsumpcja tego wybornego dzieła bardzo mi się podobała i znacznie łatwiej mi było odnaleźć się w prezentowanym stylu (znajomy rzekł, iż podejrzewa, że trzeba mieć ochotę na taki film, samemu zresztą nie wykazując takiego entuzjazmu jaki wykazuję ja). I z racji, że sam bez tej znajomości fabuły mogłem doświadczyć tego filmu w sposób szczególny, toteż sam nie będę o niej pisał. Powiem tylko, że są złodzieje i jest policjant, którzy bawią się w policjantów i złodziei trochę bardziej na serio – czułem profesjonalizm u jednych i drugich. A najbardziej czułem jak reżyser czuwa nad wszystkim, jak zakreśla swoich bohaterów za pomocą niewielkich gestów, wykorzystując przy tym spory potencjał ruchomych obrazów, montażu, muzyki (kilka motywów mnie urzekło), lokacji, scenografii, a także samych aktorów, których świetnie przypilnował – nie ma tutaj krzykliwych, płaczliwych oscarowych rólek, nikt nie potrzebuje niczego udowadniać; a jak już przy aktorach jesteśmy, to ów film prezentuje jedną z ostatnich ról Bourvila, znanego raczej z francuskich komedii w duecie z Louisem de Funèsem. Aktor zmarł na miesiąc przed premierą Le Cercle rouge. Jest to także przedostatni film Melville'a, reżyser zmarł 3 lata później.


Z innych zalet to jest jeszcze znakomity wąs postaci granej przez Alaina Delona, jak kogoś by nudziło wszystko inne, to zawsze (lub niemal zawsze) na niego można spojrzeć. Są także świetne, ponure zdjęcia Paryża i okolic, ogólnie rzecz biorąc technicznie, mimo że czuć lata 70. to film poziom trzyma. 
Prywatnie jest to obecnie chyba mój ulubiony kryminał i ubolewam, że przed pisaniem tego tekstu zdążyłem go obejrzeć tylko raz w całości (na dniach powinno się to zmienić).


Polecam, bo to naprawdę ciekawie rozegrana intryga fabularna, z wyśmienitym klimatem i samym skokiem, poza tym mnie ten film nawet poruszył, a samym prowadzeniem ja akurat jestem zachwycony. 

X

PS. Ubranka też mają świetne.

Komentarze