„Ikiru”

 


Piętno śmierci (1952), reż. Akira Kurosawa




Zacznę od cytatu znajomego-nieznajomego z portalu Filmweb, który rzecze: „warto pamiętać, że Kurosawa to nie tylko samuraje i Szekspir, ale przede wszystkim człowiek”, z czym ciężko się nie zgodzić, zważywszy na to, że legendarny japoński reżyser, słynący z epickich wizualizacji czasów feudalnych Kraju Kwitnącej Wiśni, w roku 1952 prezentuje kameralny film o nędznym, zastygłym w bezsensownej pracy urzędniku, który cierpi na raka żołądka. Co prawda przebojowych „Siedmiu samurajów” Kurosawa nakręcił dopiero dwa lata później, a niewielkie dramaty zdarzały się częściej w jego dotychczasowej filmografii, niż widzom by się mogło wydawać – ale to, jak się zdaje, uzasadnia słuszność intencji przytoczonego cytatu. 

Kenji Watanabe (odgrywany przez, wybitnego tutaj, Takashi Shimurę) jest szefem niewielkiej sekcji w miejskim urzędzie i marnuje swój czas na próżnym i biernym wykonywaniu swoich obowiązków. Twórcy na początku sugerują nawet, że równie dobrze mógłby być trupem. Ten stan zmienia się jednak wraz z otrzymaniem przez starzejącego się urzędnika (niekonkretnej zresztą) informacji o zdiagnozowaniu u niego raka żołądka. Wówczas, naznaczony piętnem śmierci, Watanabe zaczyna zastanawiać się nad dotychczasowym życiem, przechodząc różne etapy rozważań nad naturą istnienia oraz wartościowym spożytkowaniem ostatnich dni.

Film porusza kilka tematów: efektywność powojennej biurokracji i administracji w Japonii, życie rodzinne (szczególnie skupione na relacji ojciec-syn), a także śmierć, która jest motywem przewodnim, popychającym głównego bohatera do poszukiwań sensu na tym łez padole, jakim jest nasza planeta.



Wbrew pozorom, nie doświadczymy tutaj skupienia się na rzewnej, cierpiętniczej celebracji smutku i melancholii. Jest jeszcze poczciwa, inteligentnie naiwna myśl scenarzystów i samego Kurosawy – Kenji Watanabe, uznawszy swój dotychczasowy żywot za pusty, postanawia wybudować plac zabaw.

Jeśli chodzi o moje prywatne odczucia, to jestem pod wrażeniem, że przy tak dramatycznym nastroju filmu, udało się uniknąć ckliwości. Konstrukcja niektórych scen bywa pierwszorzędna, a sam film moim zdaniem jest wybitny. Wartość możliwych refleksji wymyka się audiowizualnym kryteriom. Jest tu taka siła, mogąca istotnie na kogoś wpłynąć, zmienić życie. Serdecznie polecam, bo to taki film i dla widza i dla odbiorcy. Dla amatora kina i dla człowieka.

- X

PS. Scenariusz był częściowo inspirowany nowelą Lwa Tołstoja pod tytułem „Śmierć Iwana Iljicza”.

Komentarze