Zahipnotyzowana, rozmarzona, zaintrygowana, oczarowana, w pewnym sensie również wyobcowana – byłam, jestem i raczej będę.
Kilka dni po seansie, a gdy myślami wracam do tych obrazów lub słucham tej niebiańskiej ścieżki dźwiękowej, wciąż mam wrażenie, jakbym przebywała w otchłani Skały. Skały tak wysokiej, że będąc u jej podnóża, zauważam jak jej obszar pnie się ku błękitowi nieba, sprawiając wrażenie wiszącej nade mną i wszystkim innym znajdującym się niżej od monstrualnego pomnika przyrody.
Duszno tu, pachnie piaskiem, piwem, bananami. Chyba zbliża się burza.
Wszystko to, co jest jakby magiczne, baśniowe, oniryczne, zaczarowane, a równocześnie tak bliskie człowiekowi, jak natura, która w tym przypadku odgrywa rolę równie istotną co aktorzy (tu w głównej mierze aktorki), będzie prawdopodobnie kojarzyć się z Piknikiem. Znajdzie się w tej samej kategorii, w tej samej szufladzie.
O tajemniczości fauny i flory kontynentu Australijskiego na wstępie wspomniano w pewnej recenzji* (odnośnik pojawi się pod koniec części drugiej – ze spoilerami, dlatego nie linkuję jej tutaj). Piszę o tym, bo wspomniano nie bez przyczyny, a ja uważam, że przyczyna dosyć istotna. Australia jest miejscem, w którym Wisząca Skała rzeczywiście się znajduje (można zwiedzać!!) i fakt ten wykorzystano, bo film tam nagrano. Jednak zanim film tam nagrano, to o miejscu powieść napisano. Napisano, bo ponoć cuda tam się działy. Zegarki swe wskazówki zatrzymywały punkt dwunasta; później ludzie znikali, po tym, jak ich jakiś kolorowy wiatr zaprosił do zwiedzania zakamarków formacji skalnych. Do całości dochodzi jeszcze informacja, że miejsce to było niegdyś święte dla zamieszkujących tam plemion Aborygenów.
Ktoś może mógłby uznać tę historię za jakąś wyssaną z żółwiej skorupy, ale nie Joan Lindsay, która uwieczniła ją na papierze (prawdopodobnie historia ta powstała w głowie autorki). Ja tej wersji papierowej niestety nie miałam okazji doświadczyć, a opinie o niej są podzielone, jak to zresztą zwykle bywa**.
Ludzie, którzy znikali, to w tym przypadku cztery, uczestniczące w pikniku, uczennice wiktoriańskiej pensji Appleyard oraz nauczycielka matematyki (Panna McCraw – Vivean Gray), która zaniepokojona dłuższą nieobecnością dziewcząt, postanowiła (w celu poszukiwań) wybrać się na Skałę. Piknik miał być formą odpoczynku na 14 dzień lutego 1900 roku – święto Walentego (chyba wszędzie piszą, więc żeby zachować równowagę we wszechświecie, wspomnę też i ja, że w filmie data ta przypada na sobotę, a tak naprawdę, gdy przescrollujecie kalendarz, to ujrzycie środę). Inicjatorka dnia wolnego (może stąd ta sobota) i również założycielka tej prywatnej szkoły (Pani Appleyard – Rachel Roberts), odprawiając uczennice na wycieczkę, przestrzegła je przed zbliżaniem się do skały, gdyż czają się tam groźne węże. Kusząca propozycja dla młodych kobiet, które ograniczane wszelkimi zasadami, rygorystyczną dyscypliną, schematyczną nauką, niewygodnymi gorsetami; pragną zasmakować szeroko pojętej wolności, miłości i czegoś nieznanego, czegoś ukrywanego przed nimi. Ryzyko mimo strachu i ostrzeżeń.
Seans jest niczym marzenie senne w upalny dzień. Niektórzy piszą, że ich nużyło, nudziło, męczyło. Ja jako opozycja wstawiłam dziesięć na dziesięć filmwebowskich gwiazdek + serduszko, a to chyba już coś znaczy w dzisiejszym świecie monitorów i wypadków samochodowych. Tak czy inaczej, polecam włączyć i na spokojnie obejrzeć, by dowiedzieć się, jak ta cała zagadka zniknięcia się rozwiązuje. Gdy po seansie wrócicie tutaj i zapoznacie się z częścią drugą, to anioły Botticellego otworzą wam wrota do nieskończonego raju pian morskich, z którego się wyłaniają.
[Zastanawiałam się dlaczego, zresztą tak samo jak matematyczka, która od razu podaje logiczne wytłumaczenie, po to by oddalić od siebie strach przed tajemniczym. „Musi być jakiś magnetyzm” – mówi matematyczka].
6. Następnie dziewczyny, jakby zapominając lub też ignorując słowa Appleyard, chcą wybrać się na Skałę. Argumentują to tym, że Marion chce wykonać tam kilka pomiarów.
Biały Łabędź jako atrybut Afrodyty, symbol miłości,...
Ptak ten przypisany jest Mirandzie, Mirandzie jako Aniołowi Botticellego – rzymska Wenus czy też grecka Afrodyta.
Afrodyta to starożytna grecka bogini kojarzona z miłością, pięknem, przyjemnością, pasją i prokreacją. Została zsynchronizowana z rzymską boginią Wenus. Główne symbole Afrodyty to mirty, róże, gołębie, wróble i łabędzie. źródło – klik
Biały łabędź jest symbolem czystości, piękna, światła i wdzięku, także szlachetności, mądrości i doskonałości.(...).
Legenda o cudownej pieśni umierającego łabędzia jest związana z łabędziem jako symbolem Muz i poetów.
Jako ptak związany z Afrodytą jest symbolem miłości.
W hinduizmie łabędź, w parze z gęsią, tworzą symbol doskonałej jedności, również symbolizują wdech i wydech.
W celtyckiej symbolice łabędź jest powiązany z muzyką, leczniczą mocą słońca i wody, także z miłością.
W chrześcijaństwie biały łabędź jest symbolem czystości Matki Bożej(...).
Symbolizuje również ludzi oddanych życiu wewnętrznemu.(...).
Łabędź jest też symbolem wierności małżeńskiej, co znajduje odzwierciedlenie w ich biologii, a także dwupłciowości ze względu na połączenie „męskiego” ciała i „kobiecej” szyi.
-W literaturze:
W prekolumbijskiej jeszcze Ameryce Azteków, gdzie indyka udomowiono, był on symbolem płodności. Aztekowie wykorzystywali go też do ofiar przy ceremoniach płodności. Bardzo prawdopodobne, że hiszpańscy konkwistadorzy poznali ten symbol od Indian. źródło – klik
Kiedy dziewczynki, chichocząc, wsiadają do powozu, na trawniku przed domem gulgoczą białe indyczki. Zdawać by się mogło, że chichoczące dziewczęta w białych sukienkach i gulgoczące białe indyczki niczym się od siebie nie różnią i taki sam mają los przed sobą. Wkrótce okaże się, że nie wszystkie. źródło – klik
Stokrotka (ulubione kwiaty Mirandy)
Stokrotka jest symbolem niewinności, czystości, prawdziwej miłości, duchowości, nowego początku.
źródło – klik
Już jej nazwisko ma konotacje biblijne – popularne jabłko, „apple”, symbol pokusy, grzechu, ale także wiadomości dobrego i złego. źródło – klik
Ich zniknięcie na skale nie daje Michaelowi spokoju. I kiedy wszyscy w okolicy porzucili już nadzieję na ich odnalezienie, nakłania sceptycznego Bertiego do podjęcia poszukiwań. Jest tak zdeterminowany, że decyduje się pozostać sam na skale, gdy i Bertiemu braknie już wiary. Przechodzi tę samą drogę, którą szły dziewczęta, znajduje się pod działaniem tych samych niepojętych sił, które to każą mu zapaść w sen, to prowadzą go w głąb poprzez skalne szczeliny. Michael jednak nie zrywa kontaktu ze światem i znaczy swoją drogę, dając sobie w ten sposób szansę na odnalezienie drogi powrotnej, lub bycie odnalezionym. Kiedy wyprawa ratunkowa odnajduje Michaela, ten ostatkiem sił wciska Bertiemu rąbek białej sukienki. Michael dotknął rąbka tajemnicy – tajemnicy kobiecości. Tu się zatrzymał. Być może zginąłby, gdyby poszedł dalej. Pozostaje mu rana na głowie, identyczna jak rana Irmy. On musi się poddać, ale Bertie, żyjący w zgodzie ze swą naturą, może przejść tę drogę, znaleźć Irmę i wrócić cało. źródło – klik
Myślę, że przykład Berttiego jest świetnym „dowodem” na to, że zdystansowanie, pokora do siebie, pogodzenie się z własnymi wadami, edukacja w zakresie cielesności, jest nam ludziom naprawdę potrzebna.
Film stanowi jednoznaczną krytykę purytańskiej moralności i skostniałej wizji obyczajowości epoki wiktoriańskiej. Surowość zasad panujących w szkole staje się tu obszerną metaforą sztuczności i opresyjnego charakteru wielu systemów społecznych, jakie ludzkość stworzyła na przestrzeni dziejów. Film Weira kładzie potężny nacisk na kwestie związane z cielesnością młodych bohaterek. W świecie, w którym duchowość została sprowadzona do codziennych, skostniałych rytuałów, a tematyka związana z ciałem i seksualnością wyrzucona poza margines egzystencji, wyprawa Mirandy, Marion i Irmy na Skałę staje się dla nich okazją do poszukiwania i odnajdywania własnej płciowej tożsamości i budzącego się właśnie poczucia kobiecości. Kluczowy moment zdejmowania przez dziewczęta butów i rajstop to wyrazisty symbol uwalniania się z krępujących, opresyjnych okowów zasad i obyczajów panujących w społeczeństwie. Obraz pierwotnie zawierać miał sceny śmielej ukazujące fizyczność nastoletnich bohaterek; ostatecznie Weir nie zdecydował się na nie, swą decyzję tłumacząc chęcią uczynienia symboliki tych fragmentów bardziej niejednoznaczną. To wyjaśnienie nie do końca mnie przekonuje: film zaznacza kwestie związane z cielesnością dziewcząt (i nie tylko ich – dochodzenie ujawnia, że pani McCrow, która również zaginęła na Skale, wchodziła na nią w samej bieliźnie) wystarczająco wyraziście, by ich waga dla wymowy dzieła była niepodważalna, zarazem jednak zdaje się nie mieć wystarczająco dużo odwagi, by dalej je eksplorować.(...). źródło – klik
Kontynuując myśl o jabłkowym sadzie dyrektorki – Pani Appleyard próbowała zataić przed dojrzewającymi dziewczynami temat kobiecej sfery intymnej. Prawda jest taka, że dyrektorka również tkwiła w tych sztywnych społecznych ramach, w których słowo pantalony trzeba było wymówić szeptem po francusku, a gorset był obowiązkowym pancerzem i w przypadku jego braku, pojawiało się lekkie oburzenie i wstydliwość. Rozmowy o stosunku, zmysłowości i uczuciach były wtedy nie do pomyślenia. Jednak bohaterki Miranda, Marion, Irma, matematyczka jak i później pani Appleyard (no i nie zapominajmy o Michaelu, który zahipnotyzowany nie tylko urodą Mirandy, a również chęcią zdobywania nowej wiedzy) zdaje się, że przełamują te twarde bariery. Dążą do życia w zgodzie z tym jak funkcjonuje ich organizm, jakie mają potrzeby, co odczuwają. Wszystko niczym ucieczka od tamtejszej rzeczywistości – w senną Skalną podróż. Skała jako symbol nieznanego, nie ogranicza się już tylko do pojęcia Absolutu, ale również do odkrywania własnego psychiczno-biologicznego wnętrza; podróży w stronę początku życia, poznawania skomplikowanych mechanizmów ciała. Nic dziwnego więc, że dzień pikniku to święto patrona miłości.
Dziewczęta idą naprzód, ale też w górę i w głąb. Czego szukają? Wiedzą, że niezwykła skała, która „czekała milion lat właśnie na nie”, ma w sobie coś, co je przyciąga, czemu nie chcą się oprzeć. By to poznać, trzeba się w nią zagłębić. To jak tajemnica kobiecej seksualności, ukrytej we wnętrzu ich młodzieńczych ciał, ale też w ciałach ich matek i pramatek. Zagłębienie się w skałę jest więc zgłębieniem tajemnicy o tym, co jest esencją ludzkiego życia, tajemnicy o trwaniu ludzkości przez „milion lat”. Można o tym myśleć w sensie filogenetycznym – jako cofaniu się do zarania ludzkości, ale też w sensie ontogenetycznym, jako powrocie do łona matki w poszukiwaniu fuzji.[2] Zagłębienie się w czarną skałę nie jest ruchem naprzód. Jest cofaniem się do zarania. Dojrzewające dziewczęta, znajdujące się pod olbrzymim naporem ponownie rozbudzonych seksualnych popędów, nie mogąc pojąć co dzieje się w ich ciałach i umysłach, cofają się w głąb siebie, by odkryć tajemnicę kobiecości i odnaleźć sens swego istnienia. To, co tam napotkają, może zaważyć na ich przyszłości, przesądzić o tym, czy wrócą do świata żywych, czy też zagubią się na zawsze. Bowiem w adolescencji popęd seksualny idzie ramię w ramię z popędem śmierci. źródło – klik
Jeśli dotrwałeś do końca, to naprawdę się cieszę i dziękuję. Mam nadzieję, że przywoływanie wypowiedzi z innych recenzji poszerzyło waszą (moją na pewno) wiedzę.
Na koniec zaproponuję przeczytanie w całości analizy Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego, z której padło tutaj najwięcej cytatów – psychoanaliza.org.pl/piknik-pod-wiszaca-skala-proba-psychoanalitycznej-interpretacji.
*ponapisach.pl – wzmianka o Australijskiej faunie i florze
-Y
Komentarze
Prześlij komentarz