Niechcący powróciłem do seansów z przeszłości.

 

#200filmówdokońcawrześnia


60. Żądło (1973) reż. George Roy Hill


(11.08.2020 obejrzane)

6/10

Szczerze to nie rozumiem fenomenu. Lokacje wydają się być wystudiowane, miałem problem z wejściem w film. Newman i Redford nadrabiają, ale tak jak ktoś wspomniał – „odejmij gwiazdorzenie, a zostaniesz z niczym”. Rozumiem ten luz, ale po prostu ani się nie śmiałem, ani nie czułem większego napięcia (może fragmentami), cały czas psuły mi wydźwięk lokacje, którym brakuje życia. Muzyczka fajna, ale z drugiej strony przez serwowanie tego wszystkiego w tak ironicznym tonie, to nabierałem dystansu do samych bohaterów, a co za tym idzie – nie za bardzo im kibicowałem.

Stąd sam przekręt jest po prostu fajny i zwyczajnie przewrotny, a konstrukcję mafii wolę tę w Ojcu Chrzestnym albo u Scorsese. Może kiedyś się bardziej przekonam. Te Oscary...

Zresztą jak pomyślę, że 3 lata później Marty nakręcił Taksówkarza, to trochę smutno jak Żądłu brakuje artyzmu (wiem, jest to trochę inne kino, przypominające jeszcze stare Hollywood), chociaż i tak było kilka ciekawych ujęć. Tylko te lokacje...




61. Co się zdarzyło Baby Jane? (1962) reż.  Robert Aldrich


(11.08.2020 widziane w kinie!)

8/10

Solidny okołofilmowy thriller, w którym wybrzmiewa element osaczenia, bezradności, opresji ze strony siostry. Niebezpieczeństwo zachłyśnięcia się własną sławą i spojrzeniami podziwu, adoracji, możliwości desperackiej próby odnalezienia w ten sposób szczęścia, zaklinając przy tym rzeczywistość. Groza podyktowana niesnaskami i tym, że jedna siostra jest zazdrosna o karierę drugiej, a druga jest zależna od pierwszej, z racji swojej niepełnosprawności. Finalnie mamy naprawdę udany dreszczowiec, z aktorskimi popisami, który na dreszczach się nie kończy. 

Polecam, bo to jeden z przykładów, gdy Hollywood jest bliskie wielkości. 




62. Zombieland (2009) reż. Ruben Fleischer


(12.08.2020 obejrzane)

5/10

Ironiczny, zabawowy ton i w zasadzie brak większych ambicji poza byciem lekko niekonwencjonalnym gatunkowo powoduje jakąś nijakość. Sprawdza się jako niezajmująca rozrywka, by mieć kontakt z ruchomymi obrazami, natomiast nie prezentuje nic więcej poza śmieszną apokalipsą i kilkoma żartami, które nierzadko nie żenują (ale to już kwestia indywidualna).

Seans bez uniesień i zawodów, czasem warto sobie coś takiego zafundować.




63. Pijany Anioł (1948) reż. Akira Kurosawa


(12.08.2020 widziane)

8/10 + <3

Film, który zdecydowanie zasługuje na więcej tekstu, ale czasem mniej znaczy więcej. 

Pierwszy autorski (jak to sam rzekł) film Kurosawy – bez samurajów, bowiem zafascynowanie zachodem przyczyniło się do popełnienia filmu gangsterskiego, w którym jeden z mafiosów (swoją drogą mówi się o Cybulskim, Deanie, ale przed nimi był jeszcze Matsunaga Mifune) dowiaduje się, że ma gruźlicę i jeśli nie zacznie na siebie uważać, to szybko wykończy swój organizm. Co więcej – mamy tu konfrontację charakternego lekarza-alkoholika (chcącego jakoś młodego bandziora uratować) z niepokornym lekkoduchem i rozpustnikiem (nie tylko w sprawach seksualnych). Wszystko w dodatku uwikłane w mafijne sprawy. Całość ma trochę wydźwięk moralizatorski, ależ znowu jak oglądać moralitety, to przede wszystkim te Kurosawy. Zacnie kręcony, bardzo lubię otwarcie i przeważnie wiele scen – niektóre są takie niby proste, odhaczające czasem gatunkowe klisze, ale jakoś bardziej, niż gdzie indziej te klisze ze sobą oddychają, rezonują z jakąś naturalnością procesu, twórczą wolnością, a przy okazji jest masa scen kompletnie dla gatunku niezwyczajna. 

Skąd serduszko? Może to ten grajek umilający czas ohydnemu bajoru swym niedbałym pobrzękiwaniem? Może to wyśmienity duet Shimury i Mifune? Może przedwczesne poczucie nadchodzącego talentu wybitnego reżysera? Może to wszystko razem i więcej? Sam nie wiem, ale owo dzieło jest dla mnie filmem szczególnym w filmografii Kurosawy, jak i ogólnie w filmografii ludzkości.

Polecam, choć jak to bywa z osobistym kinem – bardziej niż zwykle nie ręczę, że porwie.

X

Komentarze