Potężne zagubione trio: osiołek Baltazar, absolwent Ben, oficer Lawrence


Jako, iż nie mogłam zdecydować się jakiemu filmowi chciałabym poświęcić dzisiejszego poniedziałkowego posta, postanowiłam, że zapożyczę od pana X formę zestawienia kilku filmów w jednym. Wybrałam trzy pozycje. Kolejność będzie od ostatnio obejrzanej do obejrzanej jako pierwszej. 

----

Na los szczęścia, Baltazarze! (1966), reż. Robert Bresson


Sama się sobie trochę dziwię, że w ogóle postanowiłam o tym złożonym (a przynajmniej tak mi się zdaje) dziele Roberta Bressona cokolwiek napisać. Uznałam, że chociaż nakreślę swoje spostrzeżenia, odnotuję swoją styczność wzrokową z historią o osiołku Baltazarze, który szczęścia od losu raczej nie dostał, tak samo, jak jego początkowa właścicielka – Marie (Anne Wiazemsky). Dodatkowo wykorzystam tę sytuację do zmotywowania siebie, by poszerzyć własną wiedzę o tymże filmie – tak jak to sobie obiecałam w komentarzu do oceny na Filmwebie: 

„Bezpieczna ocena dla obolałego istnieniem osiołka. Może jak poczytam o filmie i Bressonie więcej, to ocenę zmienię na wyższą lub niższą, póki co jest jak jest”.

Tą bezpieczną oceną jest 8/10. 


Problem z oceną Baltazara mam taki, że jest w nim sporo symboliki, która samą obecnością może poszerzyć pole interpretacyjne, ale równie dobrze może je zawęzić, zwłaszcza że jest to symbolika Biblijna, nawiązująca do losu Chrystusa. 

To, co najbardziej przykuwa uwagę, daje o sobie znać po seansie, to pesymistyczny obraz człowieczeństwa. Podział na tych dobrych (których jest mniej) – pokornych, biernych; skłonnych do poświeceń, bycia męczennikami i złych – władczych, chciwych, wyrządzających szkody; tych, przez których tamci pierwsi są pod ręką rozkazu, ręką sprawczą. Czarno biały podział w tej samej kolorystyce ukazany. I choć taki właśnie podział jest tutaj zauważalny, to nie wyklucza on mieszaniny barwy białej z czarną, tworzącej różne odcienie szarości, dającej choć trochę pozytywnej nadziei bohaterom filmu oraz prawdziwego życia, a przy tym widzowi. 

Smutny, ale piękny –  Jeden z najpiękniejszych filmów kinematografii francuskiej jest liryczną, refleksyjną opowieścią o dramatycznych losach osiołka Baltazara, którego życie splata się z życiem Marii – dziewczyny, dla której kiedyś został kupiony. Ona także doświadcza wiele złego, odzierana, w miarę upływu lat, ze złudzeń i wiary w ludzi. To jeden z najokrutniejszych filmów o świecie, o złym świecie. Ale jest w tym filmie czystość i wiara w człowieka pomimo wszystko – pisała francuska krytyka. [Filmoteka Narodowa] /opis ze wspomnianego już tutaj portalu do opiniowania.


Marie, już swoim imieniem symbolizująca matkę – opiekunkę – biblijną Maryję, godzi się z losem zwierzęcia, w jednej ze scen, na widok chłopaków chcących wyrządzić szkodę Baltazarowi ucieka do domu i zlękniona obserwuje rozwój wydarzeń. Jest w tym coś niepokojącego, jakiś strach przed sprzeciwem, strach przed decyzją wbrew komuś wyżej?

Takich symbolicznych scen jest tutaj o wiele więcej, są one zachowane w chronologii życia Chrystusa.

Natomiast osioł w Biblii:

Osioł z powodu dzikości swoich podniet stał się dla Ezechiela symbolem roz­pusty (Ez 23, 20). Jednak Jezus wjeżdża do Jerozo­limy nie na wspa­niałym rumaku, ale na skromnym osiołku, którego nie osiodłał jeszcze żaden człowiek (J 12, 15). Wed­ług św. Ambrożego osioł jest sym­bolem człowieka pokornego. Wół i osioł nie wystę­pują w Ewangelii, lecz są pokazywane w stajence betlejemskiej, praw­dopodobnie ze względu na słowa proroka Izajasza „Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela” (1, 3). W wieku XV-XVI osioł stał się symbolem lenistwa, rozwiązłości i chęci używania. źródło-klik 

Imię Baltazar też nie wydaję się przypadkowe, zachęcam do przeczytania, chociażby tutaj-klik


Seans, obok przeszywającej ciszy zauważalnej podczas zatrzymania się w codziennym natłoku wydarzeń, umila (choć nie wiem, czy to trafne słowo w tym przypadku) nam muzyka klasyczna, mniej znanego kompozytora – Jean Wiener. Bresson zresztą lubował się w tych mniej znanych, również wśród aktorów wybierał tych debiutujących, niezawodowych, traktując ich jako minimalistycznie ukazujących ekspresję modeli.

Warto również wziąć pod uwagę fakt, że całość inspirowana była „Idiotą” Fiodora Dostojewskiego. Liczę na to, że w najbliższej przyszłości lektura ta poszerzy moje zrozumienie Baltazara. Na razie nie znalazłam za wiele w polskim internecie na temat tego filmu, ale to nie oznacza, że zakończyłam poszukiwania. Na los szczęścia, Baltazarze! to moja pierwsza styczność z Robertem Bressonem i na pewno nie ostatnia. Gdy poznam bardziej tego reżysera i jego specyfikę, myślę, że ponowię seans.


----

Absolwent (1967), reż. Mike Nichols



Choć lekko gorzkawa (bywa smutnawo, ale i zabawnie), to chyba najprzyjemniejsza, najmniej wymagająca (ale wciąż dopracowana), jeśli chodzi o formę i treść, pozycja z tego zestawienia. Bardzo mi przypadła do gustu pod kątem stylistyki końca lat 60, jak i towarzyszącej tutaj muzyki – z trafnym, wręcz opisującym kolejne zdarzenia tekstem – cudownego duetu Simon & Garfunkel. 



Dwudziestoletni Benjamin Barddock (Dustin Hoffman) próbuje odnaleźć się w świecie dorosłych, co wychodzi mu różnie. Na jego drodze pojawiają się pewne komplikacje romansowo-miłosne, które podtapiają bohatera jeszcze głębiej w komfortowym, wakacyjnym basenie. Słoneczne miasto pełne nadziei, szaleństwa i prób uformowania swojego życia. 



Fabuła jest naprawdę ciekawa, bo romans z bezwzględną panią Robinson (Anne Bancroft), wiekiem równą rodzicom młodzieńca doprowadza go do zakochania się w jej córce Elaine (Katharine Ross). 

Jak to wszystko się kończy? No właśnie, dobre pytanie...

----

Lawrence z Arabii (1962), reż. David Lean


Pozwolę sobie na wstępie siebie zacytować:

Pustynia słonecznie monstrualna. Zakrztuszenie się złotym piachem. Jedyne skazy, jakich się dopatrzyłam, są na plecach Lawrence'a. Próba triumfu jednostki.

Ocenę wystawiłam najwyższą z możliwych, czyli monstrualne, jak ta pustynia, 10/10.
To jest tak potężne dzieło (w moim mniemaniu – arcy), skonstruowane beż żadnych montażowych zachwiań, utrzymane w kreatywnej prostocie. Cudownie przedstawiony, również za pomocą muzyki (Maurice Jarre), arabski klimat. Aktorski popis, widoczny zwłaszcza na przykładzie głównej postaci Lawrence'a (Peter O'Toole), portret psychologiczny rodzi się wręcz na samej twarzy aktora.



Film jest oparty na prawdziwej historii tytułowego oficera brytyjskiego, który opisał ją w powieści „Siedem filarów mądrości”. Wydarzenia dotyczą I wojny światowej, zdobycia fortu Akaba oraz Damaszku. Brytyjski oficer dołącza do wojsk emira Fajsala, przywódcy arabskiego powstania skierowanego przeciwko Turkom. Po przebyciu pustyni wraz z niewielkim oddziałem wojska oraz udanym ataku na fort Akaba zyskuje status bohatera wśród Arabów i Anglików. Angażuje się również w polityczne próby zjednoczenia plemion arabskich. źródło-klik



Lawrence jest postacią intrygującą, zagubioną, trwającą w konflikcie wewnętrznym z samym sobą. Poszukuje on własnej tożsamości i próbuje siebie ukształtować: „Niektórym nic nie jest zapisane, chyba że sami zapiszą”. Jego siła i wytrwałość promieniują, a powstała słoneczna aura wciąga widza w piaskowy, suchy raj, w którym za dostęp do wody pitnej można zabić. Mieści się tu coś więcej niż tylko wojna, rozpoczyna się również podróż po niestabilnym gruncie, kwestia wyboru między ojczyzną, a przyjaciółmi z nowego miejsca. Intensywne dialogi otwierają wiele drzwi do różnych przemyśleń.

Warto poświęcić te 3 godziny i 36 minut, bardzo zachęcam, tak samo, jak do Baltazara i Absolwenta.

Y



Komentarze