Wiktor Ruben i tak dalej...

 
Panny z Wilka (1979), reż. Andrzej Wajda
-
[adaptacja 
opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza z 1932 roku pod tym samym tytułem]

Zaczęło się od pogrzebu, który zamykając jeden ludzki etap, otwiera nowy. Nowy etap ukradkiem wkrada się również w stare dzieje z życia Wiktora Rubena (Daniel Olbrychski), po to, żeby naprostować to, co zostało nierówno złożone; doprać kilka dawnych niedopowiedzeń i nabrudzić ponownie. Przygnębiony po utracie przyjaciela, niespełna czterdziestoletni Wiktor zgodnie z zaleceniem lekarza wyjeżdża na wieś, by odpocząć. Tam mieszka jego wujostwo oraz znajduje się dwór, w którym spędził swe młodzieńcze lata w towarzystwie panien (sióstr): Julci (Anna Seniuk), Joli (Maja Komorowska), Kazi (Krystyna Zachwatowicz), Zosi (Stanisława Celińska) i najmłodszej Tuni (Christine Pascal). 


Podczas nieobecności Rubena wiele się zmieniło. Brakuje jednej z sióstr – Feli, Tunia wyrosła na młodą kobietę, a pozostałe siostry wyszły za mąż (z wyjątkami). W atmosferze wyczuwalne pozostają dawne niesnaski. Emocje odczuwalne w danej scenie są podyktowane każdym minimalnym drgnieniem mięśni twarzy Wiktora – wyczuwałam każde najmniejsze wewnętrzne zachwiania, nerwy, stres, smutki, zakłopotania tak jak i radość, i zachwyty. 

Panny z Wilka przywodzą na myśl zwyczajną, spokojną, beztroską podróż we wspomnieniach; refleksje o życiu, śmierci i miłości, zwykłych codziennych obowiązkach, pracy, przyszłości, przeszłości, senności i bezsenności. Psychologia bohaterów jest nakreślona subtelnie niczym akwarelą, nie ma tutaj nachalnej analizy, to widz wnioskuje i rozwiązuje niedopowiedzenia. Tak samo wygląda kwestia przemyśleń – są one zwyczajne tak jak bohaterowie. Pozwala to przybliżyć się do przedstawionych sytuacji każdemu. Prostota wyłania się na pierwszy plan, a w tej prostocie tkwi kunszt aktorski, mimo konkretnych konturów postaci, utrzymują się one przy ziemskich realiach tamtych czasów, a wszystko zachowane jest w pewnej uniwersalności. 


Podoba mi się przedstawienie młodych osób jako tych poszukujących, zgłębiających filozoficzne pozycje (choć nie zawsze je w całości pojmujących), szukających własnego miejsca względem tego, co się zbliża. Taki schemat dorastania jak najbardziej do mnie trafia, rozumiem go, a on rozumie mnie. 

Jeśli chodzi o lokację, krajobrazy to jest tutaj cudownie. Na korzyść działają błyski światła, delikatna muzyka Karola Szymanowskiego. To chyba one dają największe ukojenie i tworzą przeciwwagę dla cięższych wątków. Można się zrelaksować, ale i również namyśleć. Seans nie zostawia nas z pustą głową. 

Dialogi są charakterystyczne, wyłania się z nich staropolskość. Można przyjrzeć się społecznym konwenansom. Charakteryzacje oraz odwzorowanie wnętrz również raczej zachwycają niż odwrotnie, a przynajmniej ja tak myślę. 



Jest w Pannach z Wilka coś przyciągającego, hipnotyzującego. Mijające lato, trwanie w jesieni i powrót do zimy, a wiosna wciąż rozkwita. 



Zachęcam do obejrzenia, bo uważam, że warto – nawet jeśli film (jako film) Wam nie podejdzie, to chociażby dla samych myśli i czarujących widoków. 

-Y

Komentarze